Sea of Memory movie

niedziela, 31 marca 2013

Ricky & L.Joe

Dzisiaj właśnie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym miał opuścić to straszne miejsce. Prawdopodobnie już nigdy nie będzie mu się dobrze kojarzyło, nawet trochę. Właśnie pakował ostatnie swoje rzeczy, które miał. Dokumenty, piżamę, zdjęcie. Niewiele tak naprawdę potrzebował. Mimo tego, że reszta przepadła bez śladu, nie czuł straty. Ostanie sunięcie lekko naderwanym zamkiem i był już gotowy. Wstał i podszedł do okna, unosząc jedną rękę i kładąc ją na szybie. Do widzenia... Odparł po cichu. Zdążył się już przyzwyczaić do tych barwnych ptaków odpoczywających na drzewach. Ciekawe, czy tam, gdzie się teraz znajdę, nadal was zastanę... Rozmyślał, jakby to było jedyne za czym będzie tęsknił. Bo tak naprawdę O Kim juz wcale nie myślał. A może tylko się oszukiwał? Zmuszał się. Zmuszał się do ostatku sił. Wysilał i tak przemęczoną już głowę do ciągłego hamowania uczuć w nim drzemiącym. Jego pamięć nareszcie zaczęła się poprawiać, więc nie było już nawet mowy o tym, aby oszukiwać lekarzy i siebie, że jest inaczej. Z jednej strony ogarniała go nieopisana radość wydostania się z tego okropnego padołu rozpaczy, a z drugiej... 
- Dzień dobry! Jest już pan gotowy?
- Yhm - Zabrał swój czerwony podręczny bagaż i udał się w stronę drzwi za pielęgniarką. Nie obejrzał się ani razu za siebie. Przez moment wydawało mu się, że mógł o czymś zapomnieć i nie zabrać czegoś, lecz nie to było teraz na pierwszym miejscu. Gdy mijał tych wszystkich ludzi... starszych, młodszych, matki z dziećmi i personel... Wszystko oglądał tak dokładnie, jakby był tu pierwszy raz. W końcu minął schorowanego, zgarbionego i siwego człowieka, niosącego własną kroplówkę w ręku. Co on miał w oczach? Obserwował go jeszcze przez chwilę, kiedy wchodził do jego sali, w której przebywał. Poczuł się nad wyraz dobrze. Ta osoba potrzebowała pomocy bardziej niż on. Wiedział, że robi dobrze opuszczając to miejsce, a nawet pomaga komuś w ten sposób. Wyszedł. Poczuł ciepły wiatr przeszywający jego jasne kosmki włosów. Zamknął na chwilę oczy i wyprostował się nabierając powietrza w płuca. Czas zacząć nowe życie... 
__________________________________________________________________
Godziny mijały, a każda wydawała się co najmniej wiecznością. Przed Changhyunem leżała osoba, która znaczyła dla niego wszystko. Leżała pobita, niejednokrotnie wykorzystana... dusza przepełniona bólem, osamotnieniem, strachem... Jak mógł jej zrekompensować to, że pozwolił jej to wszystko przyjąć na siebie? To on powinien nosić to za nią. Powinien być tam, w każdej minucie jej życia. Dlaczego nie może cofnąć czasu i naprawić tego błędu? Czy wystarczy to, że jest tu teraz i czuwa nad jej biednym ciałem, leżącym w tym marnym łóżku szpitalnym na oddziale? Czy wystarczy łez, aby obmyć jej serce i wyczyścić każdą przykrą sytuację z jej myśli? Czy wystarczy mu sił do tego, aby zaopiekować się nią i ochronić za wszelką cenę? Dziewczyna wydawała się śnić o czymś bardzo dotkliwym dla niej. Widział to, kiedy przez sen zaciskała w pięści pościel i tak nerwowo marszczyła brwi. Głaszcząc jej głowę wciąż ronił łzy. Gdyby mógł ją od tego wszystkiego oderwać...
- Przebudziła się? - Usłyszał cichy głos Sohori, która wchodziła co jakiś czas do środka, wciąż stacjonując na korytarzu. Ricky przecząco potrząsnął głową i zakrył swoje oczy, aby nie ujawniać cierpienia, wydobywającego się z jego twarzy. 
- Occh... - Usiała zrezygnowana obok brunetka, która patrzyła na ten obrazek z wielkim bólem - Nadal nie wierzę, jak mogło do czegoś takiego dojść... - Na te słowa niebieskowłosy prawie zachłysnął się przez płacz - ... nigdy nie było z nią tak źle... - Odparła cicho odwracając wzrok od centrum zdarzenia - Meidi nie zasłużyła na to, co ją spotkało...
- To moja wina, nie było mnie przy niej... - Puścił jej rękę z uchwytu Ricky i spojrzał rozżalonymi oczyma na Sohori - ...nie miałem pojęcia co się z nią dzieje, nie wiedziałem... 
Brunetka nie czekała zbyt długo. Szybko podeszła Changhyuna od tyłu i przytuliła go, obejmując dłońmi jego klatkę piersiową. Jej włosy swobodnie opadły na jego ramię i lekko drażniły go w szyję, a po całym ciele chłopaka przeszedł dreszcz oraz nieznane mu ciepło. Przez chwilę było mu tak dobrze, czuł, że ma w kimś oparcie, ale...
- Przestań - Rzekł niespodziewanie, bardzo oschle.
- Przepraszam... nie... nie chciałam  - Zmieszała się Sohori i nie wiedząc co robić dalej wybiegła na korytarz. 

niedziela, 24 marca 2013

Ricky

Czy szpitale zawsze muszą tak przytłaczać ludzi tym, że są? Przebywanie w nim doprowadzało L.Joe do szaleństwa. Wiedział, że z dnia na dzień wcale nie jest lepiej. Sam nie wiedział dokąd to wszystko właściwie prowadzi? Nie rozumiał dlaczego jeszcze go stad po prostu nie wyrzucili. Prędzej czy później w końcu i tak będą musieli. Będzie to raczej prędzej, niż później, bo jak dziś słyszał, miejsca na oddziale się kończą, a chorych przybywa. Jego dotychczasowy stan wcale nie zmusza lekarzy do tego, aby go tu trzymali nawet dzień dłużej. Był już chyba gotowy na wszystko. Znów o niej myślał. Jak idiota powtarzał sobie w głowie jej imię. Przecież ona kogoś ma do cholery! Tylko dlaczego to nie mógł być on? Dlaczego to wszystko się tak komplikuje? Gdzie teraz pójdzie, skoro nawet na nią nie może już liczyć? Usłyszał nareszcie to irytujące skrzypienie zawiasów u drzwi, kiedy zostały otwarte.
- Proszę pana... - Ciemnowłosa pielęgniarka podeszła bliżej łóżka pacjenta, który nawet nie odwrócił się w jej stronę. Tak naprawdę wcale nie miał zamiaru, sądził, że lepiej będzie, jeżeli pomyśli, że śpi.
- Proszę pana... - Szturchała blondyna przez krótką chwilę, by potem się poddać i zostawić jakąś białą kopertę na stoliku obok, wyszła. Byunghyun otworzył oczy. Znowu poczuł zapach poduszki i prześcieradła. Usiadł na brzegu łóżka i wgapiał się w okno z oddali. Widział kilka sikorek, które właśnie podleciały na gałęzie drzewa, rosnącego w pobliżu. Lubił na nie patrzeć. Wcześniej nawet nie widział ich, a teraz były jednym przyjemnym obrazem dla jego oczu. Spuścił głowę. Czuł, że pielęgniarka nie przyszła tutaj bez powodu. Chciał, żeby to piekło się już dla niego skończyło. Wstał więc z wielkim oporem, wsunął stopy w twarde obuwie i udał się na drugą stronę łóżka. Ujrzał list. Nagle zrobiło mu się gorąco. To list od niej? Zmieszał się. Przecież personel szpitala nie dostarcza prywatnej poczty. Może to dokument, dzięki któremu się stąd wydostanę? Wciąż myślał. Chwycił za delikatne brzegi koperty i ujął w obie dłonie. Wpatrywał się w nią z przesadna nadzieją. Wydawało mu się, że nie da rady jej otworzyć. Chyba za wiele oczekiwał od tego kawałka tektury. A co, jeżeli się przeliczy? Wyczuł coś dziwnego w środku. Przesuwając kciukiem, w końcu rozerwał górną część papeterii. Zaniemówił. Palce drżały mu tak strasznie, że ledwo trzymał znalezisko w rękach. Był tam jego dowód osobisty, wszystkie dokumenty, paszport, jakieś zdjęcie i co najważniejsze, pieniądze. Wszystko to, co zostało mu skradzione. Oczywiście rzeczy nie zdołali już odzyskać, ale to co najcenniejsze miał już przy sobie. Oprócz... Opadł bezwładnie na łóżko. Wyciągnął z koperty zdjęcie, była tam ... ona. Kim. I ... on? Nasze wspólne zdjęcie... Było to zdjęcie robione za czasów, kiedy oboje byli w wieku gimnazjalnym. Na lotnisku. Znał to lotnisko. W tym momencie głowa zaczęła go strasznie boleć, więc chwycił się za nią porywczo. Widział podświadomie to miejsce, widział siebie idącego z biletem w ręce. Ból ustał, a L.Joe otworzył oczy szeroko. Po chwili ból znowu robił się coraz silniejszy, a on myślał, że eksploduje. Tym razem widział nie tylko siebie, ale także jakieś inne postacie do niego podobne. Zobaczył niebieskowłosego chłopaka i w końcu znajomą brunetkę. Czyżbym zaczynał sobie wszystko przypominać? 
_____________________________________________________________
Sohori biegła za nim nie czując już własnego zmęczenia po tym, co przeszła. Pragnęła już tylko jednego, dogonić go i wszystko mu wyjaśnić. Był już niedaleko. Jak miała go zatrzymać?! W jaki sposób?! Nagle poczuła ból, który przeszył jej całe ciało. Zgięła się w pół i zatrzymała na środku korytarza. Wzięła ostatnie dwa wdechy.
- Zaczekaj... - Upadła.
Ricky oszołomiony tym, co go dzisiaj spotkało, nie zwrócił nawet uwagi na to, że ta dziewczyna za nim biegła. Gdyby nie wstrząśnięty personel, który na jej widok zaczął biec w przeciwną stronę, na pewno by się nie obejrzał. Momentalnie postanowił schować dumę do kieszeni i podbiegł do niej. Coś kazało mu jej pomóc. Nie rozumiał tego uczucia, tak naprawdę nawet nie chciał. Po prostu wziął jej dłoń w swoją i uścisnął z całej siły. Sohori otworzyła oczy. Changhyun pomógł jej wstać, a kobiety, które pojawiły się obok ustąpiły. Dziewczyna zasłabła tylko na chwilę, przemęczenie dało o sobie znać. 
- Dziękuję... - Odparła cicho, pokaszlując przy tym nieco. 
- Nie ma za co - Rzucił sucho, starając się nie ukazywać swoich emocji. Widząc, że stoi już na nogach o własnych siłach, zdjął jej rękę ze swojego ramienia i stanął obok.
- Chciałabym ci wszystko... - Przełknęła ślinę - wyjaśnić... 
- Nie wiem czy...
- Proszę - Wyszła mu na przód Sohori z lekko drżącym głosem.
Changhyun kręcił trochę głową, lecz widząc jej przejęcie, postanowił, że ulegnie. Nie chciał być teraz sam. Poczuł, że jej towarzystwo przyda mu się bez względu na to, co zamierzała mu powiedzieć. Prowadziła go do bufetu, który był pełny pacjentów z rożnych działów oraz ich gości. Znaleźli jakiś osobny stolik pod oknem i przysiedli się. Sohori bardzo stękała z bólu siadając, lecz gdy tylko zagrzała miejsce oparła głowę o dłonie. Ricky poczuł się niezręcznie. Nie lubił cudzych spojrzeń na sobie, szczególnie w takich sytuacjach. Nie miał jednak siły aby cokolwiek zmieniać z tego powodu. 
- Może na początek cię przeproszę... - Zaczęła bardzo przybita - ...za moje zachowanie przed firmą. Prawda jest taka, że nigdy się tak nie zachowuję. 
Wierzył jej. Dziwiło go to, ale w tym momencie była bardzo wiarygodna. 
-... zrobiłam to tylko dlatego, aby wzbudzić zazdrość w Meidi...- Urwała na moment - ...to znaczy starałam się pomóc, ale mi nie wyszło... - Była prawie bliska płaczu - To nie jest jej pierwsze pobicie. 
Ricky słysząc to z ust Sohori czuł, że chyba zaraz zemdleje. Jak to nie pierwsze?! Przeraził się.
- Jej szef..., nasz szef... - poprawiła się - ... on jest dla nas bezlitosny. Upatrzył sobie Meidi i bardzo ją od siebie uzależnił, w dodatku w krótkim czasie. Jak wiesz, dostała się tutaj z powodu jej ojca. Jest młoda, ładna, atrakcyjna... 
Changhyun wyobraził sobie właśnie tysiąc najbliższych najgorszych scenariuszy, kryjących się pod tymi słowami. Jego oczy kierowały się ku gwieździstemu niebu tuż za szybą, a łzy płynęły wolno po jego delikatnych policzkach obmywając żal i złość, którą czuł niedawno. 
- Kiedy już myślała, że się na nim poznała, on po prostu zaczął stawiać jej coraz to nowe warunki. On stał się dla niej tak ważny, że potrafiła zrobić dla niego wszystko. Przez to właśnie nie zauważyła nawet, jak bardzo sama siebie skrzywdziła. 
Gdzie ja wtedy byłem do cholery?! Czemu mnie przy niej nie było?!
- Potem... było już tylko coraz gorzej. On zaczął ja oszukiwać, podglądać, śledzić, zastraszać, nawet zaczął ją upokarzać przed całą firmą... - Jej głos ucichł - ... niejednokrotnie ją gwałcił, byle by tylko wykonywała to, o co ja prosił...
Wybiegł. To było dla niego chyba za dużo. Stał właśnie przed drzwiami do sali, z której leżała. Bez opamiętania nacisnął białą klamkę. Drzwi ledwo uszły z życiem. 
- Już wszystko wiem...- Uklęknął nad śpiącą Meidi i nieśmiało wyciągając rękę w jej stronę, opuszkami palców przewrócił kilka kosmyków na skroni - ... jestem tu. Jestem i cię nie opuszczę...- Drugą ręką zasłonił sobie usta, usiadł obok na krześle i starał się powstrzymać nieustający płacz - Obiecuję... Obiecuję, że on za to zapłaci... 

środa, 13 marca 2013

Ricky

Lekarze byli bezsilni. Mogli korzystać tylko z prymitywnych sposobów dotarcia do pacjenta. Przed sobą miał zwykłą białą kartkę, a w ręku ołówek. Jego zadaniem było zapisywać wszystko to, co sobie przypomni. Był jednak problem, ponieważ od 3 dni nadal kartka świeciła pustkami. Zdenerwowany tym faktem podarł ją na kawałki, a ołówek rzucił gdzieś w kąt sali. Przez chwilę miał nawet nadzieje, że jego dokumenty odnajdą się i nareszcie czegoś się o sobie dowie... Jednak bez szans. Powiedzieli mu, że zostały skradzione, a policja nadal szuka sprawcy. Wczoraj pierwszy raz obejrzał się w lustrze. To dziwne, że nawet jego własny obraz go przeraża, ponieważ go nie rozpoznaje. Wciąż tkwił w tym samym miejscu, sam nawet nie wiedział, jak długo. Znał na pamięć już chyba każdy centymetr tego twardego materaca, który miał pod sobą. To było niedorzeczne, jak mógł nic nie pamiętać?! Nic, kompletnie nic. Jak to możliwe, że pamiętał tylko Kim? Pamiętał nawet to, że coś go z nią łączy, coś bliższego..., ale poza tym znów ciemność. Miał taką pustkę w głowie, że nawet nie wiedział czym ją zapełnić. Godziny mijały mu najczęściej na wgapianiu się w sufit i blade ściany. Do okna i tak nie sięgał wzrokiem. Czasem tylko z nią rozmawiał, kiedy się pojawiła. Rozmawiali, choć ciężko to chyba jednak nazwać rozmową, skoro nawet nie kojarzył faktów. Mimo tego uwielbiał to uczucie, kiedy siedziała tuż obok i trzymała go za rękę. Ostatnio nawet poczuł, że jest inna. Jakaś nerwowa? Tylko dlaczego? Coraz rzadziej przychodziła go odwiedzać. Niejednokrotnie słyszał błagania pielęgniarek, aby pojawiła się "potem". One chyba lepiej od niego wiedzą, że jej odwiedziny nic nie wskórają. Gdyby było inaczej, na pewno coś by już pamiętał... 
___________________________________________________________________________
- Wy mnie chyba nie rozumiecie?! - Krzyczał, jak opętany Ricky - To moja przyjaciółka! 
- Przyjaciółka, nie przyjaciółka, nieważne - Odpowiadała stanowczo pielęgniarka - Nie jest pan członkiem rodziny, dlatego nie mogę pana wpuścić na salę operacyjną. Proszę iść do domu, albo poczekać na korytarzu - Rzekła i zniknęła gdzieś za pierwszymi drzwiami. Changhyun oparł się o ścianę plecami i zsunął się po niej, aż usiadł. Objął głowę rękami i szlochał. Nie miał pojęcia co się dzieje, przecież jeszcze chwile temu było dobrze... no powiedzmy, że dobrze. Tak naprawdę było okropnie, nic mu się nie układało. L.Joe zniknął jak kamień w wodę i wcale się nie odzywał, Nona leży w szpitalu, pobita, nawet nie wie dlaczego, a ta dziewczyna... Znów sobie o nie przypomniał. Kim ona właściwie jest? Co od niego chce?! W tym samym momencie usłyszał jej głos.
- Co się stało?! - Sohori wyglądała na totalnie wyprowadzoną z równowagi. Oczekiwała od niego odpowiedzi, lecz Ricky milczał, jak zaklęty. Wcale nie chciał jej słyszeć. Miał wszystkiego powyżej uszu, a jej obecności szczególnie. W końcu poczuł, jak szarpie go za ramiona i wrzeszczy na cały głos.
- Pobił ją, jasne?! - Zdrętwiała - Pobił... - Znów schował głowę w dłoniach. Dziewczyna przysiadła się obok. Nogi po prostu zgięły jej się w pół, a ciało straciło siły. Słyszał, jak ciężko oddycha. 
- To moja wina... - Głos jej drżał - ...powinnam była jej słuchać, powinnam była nie kłamać... - Ciągnęła.
- O czym ty mówisz do cholery?! - Zareagował zrezygnowany Changhyun - Zjawiasz się, nie wiadomo skąd, wygadujesz jakieś rzeczy, o których nie mam pojęcia, a na końcu przychodzisz tu, żeby się tłumaczyć?! Komu?! - Wrzeszczał rozgoryczony.
- Ja.. ja... - Nie mogła powstrzymać łez - ...przepraszam! - Ujęła szybko i wybiegła. 
___________________________________________________________________________
- ... i  wtedy właśnie się poznaliśmy. Przypominasz to sobie? - Kim patrzyła na blondyna błagalnym wzrokiem. Z nadzieją, że może wreszcie nie zaprzeczy. Nic z tego. Pokręcił głową i odwrócił ją w przeciwną stronę ze złością. Dziewczyna spuściła wzrok i zacisnęła pięści. Spojrzała na niego z czułością i chwyciła za rękę. 
- Nie możesz się jeszcze poddawać...- Mówiła z przekonaniem, w które chyba nie wierzyła - ... nie możesz... - Wyczekiwała, aż odpowie, lecz on nawet na nią nie spojrzał. Uścisk rozluźnił się, a ona znów poczęła oglądać własne stopy. 
- To bez sensu - Odparł nareszcie, siadając na łóżku - Minął tydzień, a ja nawet nie wiem co tutaj robię!
- Przecież ci mówiłam, miałeś wypadek... 
- Wypadek, wypadek... - Wstał na nogi i podszedł do okna. Obejrzał się za siebie i spojrzał jej w oczy. Musiał się jakoś uspokoić, a jej widok tak właśnie na niego działał. Kim poczuła, że chce do niego podejść, lecz nagle usłyszała dźwięk telefonu. Sięgnęła po torebkę po czym wbiła wzrok w L.Joe, który automatycznie odwrócił się tyłem. 
- Przepraszam... - Rzekła dość oschle. Odebrała i wyszła z sali. 
Byunghyun w przypływie nieopanowanej złości chwycił za stojący na parapecie wazon z kwiatami i rzucił nim o ścianę na przeciwko. Kawałki szkła potoczyły się po podłodze, a woda rozlała na całej powierzchni. Dobrze wiedział, że znowu do niej dzwonił. Czuł, że kogoś ma i dlatego tak często jej przy nim nie ma. Nie był głupi, wszystko było dla niego zbyt jasne. 
- Co tu się stało...? - Spytała otworzywszy ostrożnie drzwi do sali - Kwiaty, które ci dziś przyniosłam... 
- Weź je sobie.
Myślała, że się przesłyszała.
- Co takiego?
- A najlepiej będzie, jeżeli już do niego pójdziesz - Stał wciąż przy swoim Byunghyun.
- Nie rozumiem...- Odparła z zakłopotaniem Kim - dzwoniła do mnie koleżanka z pracy, pytała się czy...
- Nie ściemniaj - Spojrzał na nią wzrokiem, który przyprawia o ból - Wiem, że mnie okłamujesz, tylko nadal nie wiem, czy robisz to z litości, czy dlatego, że boisz się powiedzieć prawdy. 
Milczała. Przejrzał ją. 
- Myślałaś, że nie wiem? Że tego nie widzę?! - Podszedł do łóżka i położył się - Wyjdź.
Kim otworzyła usta i nie mogła zebrać się w sobie, aby odpowiedzieć.
- Proszę - Uronił łzę - Wyjdź. 
____________________________________________________________________________
- Nie, nigdzie nie idę! Zostaję tu z Tobą czy tego chcesz, czy nie! Słyszysz?! - Mówił jak najęty Ricky.
- Proszę, nie odstawiaj scen! Przecież widzisz, że nic mi nie jest! - Panoszyła się w łóżku szpitalnym Meidi, pokazując mu rękami miejsca skaleczenia - Widzisz?! To nic takiego! 
- Nie rozumiem, jak on mógł ci to zrobić! Przecież to potwór! 
- Ty niczego nie rozumiesz... - Wbiła głowę w poduszkę dziewczyna.
- To mi wytłumacz! - Przysiadł się obok niej i prawie odchodził od zmysłów Changhyun.
- Dlaczego mam ci tłumaczyć coś, co i tak ciebie nie dotyczy?! 
- Jak to nie dotyczy?! - Wzburzał się co chwila chłopak. 
- Właściwie całe moje życie cię nie dotyczy... - Odwróciła głowę Nana i dokończyła - ... nigdy cię nie dotyczyło.
- Mogę wiedzieć co ty wygadujesz? Jak to nigdy?! 
- A czy ja mogę wiedzieć co ty robisz? Włazisz z butami do mojego życia, zjawiasz się w firmie jak gdyby nigdy nic i przynosisz jakieś nic nie znaczące starocie! 
- Te nic nie znaczące starocie to nasza jedyna pamiątka... - Rzekł cicho Ricky, prawie dusząc się własnymi słowami. Oboje spuścili wzrok. Poczuł, że to do niczego nie prowadzi, dlatego przeszedł do sedna.
- Chcę wiedzieć tylko jedno... - Czuł, że zaraz nie wytrzyma z własnymi emocjami - ... czy ty naprawdę już nic do mnie nie czujesz? 
Zapadła głucha cisza. Dziewczyna wyglądała na zdziwioną tym pytaniem, a jednocześnie była bardzo zdenerwowana. Chyba nawet nie zastanawiała się długo.
- Nie - Rzuciła gdzieś przez ramię, opadła na poduszkę i przekryła się kocem - Mógłbyś już iść? Chcę zostać sama...
Nawet nie musiała prosić, Ricky wyszedł od razu.